Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo ja jestem na ziemi jedyny, któremu on jeszcze, jak sądził, mógłby uczynić pewne dobrodziejstwo. Sumienie go ujęło podstępnie.
Być może miał też nadzieje, że ja go będę błogosławił, gdybym się po jego śmierci dzięki niemu ujrzał miljonerem — i w ten sposób zażegnałbym przekleństwo, którego musiał wysłuchać z moich ust w pańskim pokoju. —
Potrójnie zatem oddziałała moja suggestja.
Szalenie zabawne, że on jednak potajemnie wierzył w jakiś wymiar sprawiedliwości na tamtym świecie, choć przez całe życie gorliwie temu przeczył.
Ale taki jest los wszystkich tych ludzi zręcznych; w obłąkane szaleństwo wpadają już, gdy im się to w oczy mówi. Czują się złapani.
Od chwili, gdy Wassertrum poszedł do notarjusza, ani chwili nie spuszczałem go z uwagi.
Nocami nadsłuchiwałem, co się dzieje za drzwiami jego sklepu, gdyż każda minuta mogła przynieść decyzję.
Zdaje mi się, że poprzez mury usłyszałbym owo pożądane mlaskanie, gdyby wyjął korek z flaszki z trucizną.
Godziny może brak, a dzieło mego życia będzie wykonane.
Tymczasem wdarł się niepowołany i zamordował go. Pilnikiem.
Resztę opowie panu Wencel. Zbyt mi gorzko pisać o tem wszystkiem.
Nazwij pan to przesądem — ale, widząc, że krew była przelana — rzeczy w sklepie krwią splamione — zacząłem wierzyć, że jego dusza mi się wymknęła.
Coś — jakiś subletny, nieomylny instynkt — mówi mi, że jest to zgoła co innego, gdy człowiek umiera od cudzej ręki, a co innego, gdy od własnej: Wassertrum powinien był wszystką swoją krew zabrać ze sobą pod ziemię, wtedy dopiero moja mi-