Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niech się pan nie dziwi, że ja tak mówię! nigdy o tych rzeczach z panem nie mówiłem i, gdy pan raz wypowiedział słowo „Kabała“, uchyliłem się od wyjaśnień ale — co wiem, to wiem. Może pan rozumie, co ja myślą, a jeżeli nie, to proszą wielce niech pan przekreśli w swej pamięci to com powiedział. — — Raz w stanie delirium — wydawało mi się, że na pańskiej piersi były jekieś znaki. Może być, że mi się śniło na jawie.
Niech pan przypuści, o ile by pan mnie istotnie nie rozumiał, że miałem pewne rozeznania węwnętrzne, prawie od dzieciństwa, a które mię poprowadziły na szczególną drogę; rozeznania, które się nie pokrywają z tem, czego uczy lub czego, chwała Bogu, jeszcze niezna medycyna; spodziewać się też należy, że nigdy ich nie podda swym doświadczeniom. Ale nie dałem się ogłupić nauką, której najwyższy cel, jest założyć „poczekalnię“, którą jak najlepiej można wyzyskiwać.
Jednakże dość o tem.
Raczej panu opowiem, co się stało w czasie pańskiej nieobecności.
W końcu kwietnia Wassertrum doszedł do tego, że moja suggestja zaczęła na niego oddziaływać. Poznałem to stąd, że stale na ulicy gestykulował i głośno mówił sam ze sobą.
Jest to pewny znak, że myśli danego człowieka są w stanie burzy, która w nim huczy i nad nim panuje.
Potem kupił sobie karnet i robił notatki. Pisał. Tak jest, pisał. Nie mogę się nie śmiać. Pisał.
Potem poszedł do notarjusza. Na dole w piwnicy swej wiedziałem, co on tam na górze robił układał testament.
Że on mnie spadkobiercą wyznaczy — o tem zresztą nie myślałem. Dostałbym pewnie tańca świętego Wita z radości, że mi to przypadło.
Owóż mnie on wyznaczył swoim spadkobiercą,