Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czasu do czasu wyglądała kitowa twarz o wargach anemicznych. —
Potem wracamy do grobu, w którym mieszkamy; do chleba, wody, odwaru kiełbasy, a w niedziele zgniłej soczewicy.
Dopiero po długim czasie znów byłem wreszcie raz wezwany do przesłuchania:
„Czy mam świadków, że „pan“ Wassertrum jakoby ofiarował mi zegarek.
„Mam — pan Szemajah Hillel — to jest, właściwie — nie“ — (przypomniałem sobie, że go przytem nie było) — — — „ale pan Charousek — nie — i jego przy tem nie było“.
„Krótko mówiąc, nie było przytem nikogo.
„Nie, nie było nikogo, panie sędzio.
Znów barani bek za drugiem biurkiem — i znowu:
„Wyprowadzić tego człowieka, dozorco więzienny!“ — — —
Obawa o Angelinę osłabła we mnie do stanu głuchej rezygnacji. Moment, w którym o nią lękać się musiałem, minął. Albo plan zemsty Wassertruma powiódł się oddawna — albo Charousek go opanował: mówiłem sobie.
Ale troska o Mirjam doprowadzała mię teraz prawie do szaleństwa.
Wyobrażałem sobie, jak ona z godziny na godzinę czekała, aby cud się odnowił — jak wczesnym rankiem, gdy piekarz przychodzi, wybiega na ulicę i drżącą ręką chleb przeszukuje — — — Być może z mego powodu umiera od trwogi.
Często mnie to w nocy wybijało ze snu — właziłem na deskę przy ścianie; szczerzyłem oczy w miedziane oblicze zegara wieżowego — i pożerało mię pragnienie, aby moje myśli mogły przedostać się do Hillela — i krzyknąć mu w ucho: aby ratował Mirjam i wyzwolił ją od męki oczekiwania na cud.
Znów rzucałem się na siennik i powstrzymy-