Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rere dość najmniejszej pobudki — a najtchórzliwsze nawet łapsko sięgnie po truciznę. Byle tylko była pod ręką! Teodorek pewno by też nie chapnął tych kropelek, gdybym mu z wszelką wygodą nie podsunął flaszeczki.
„Charousek — jesteś straszliwy człowiek — Czyż nie czujesz żalu? — —
Szybko zamknął mi usta — i pociągnął mię w niszą muru.
„Cicho. To on.
Chwiejnym krokiem — opierając się o ścianę — Wassertrum schodził po schodach — i przekołysał się koło nas.
Charousek potrząsnął mi ulotnie rękę — i wyślizgnął się za nim. — —
Gdym powrócił do pokoju, ujrzałem, że róża i flaszka zniknęły — a na ich miejscu leżał na stole złoty pogięty zegarek tandeciarza.

Ośm dni musiałem czekać, zanim wydadzą, mi pieniądze; taki jest termin wypowiedzenia: tak mi powiedziano w banku.
Trzeba sprowadzić dyrektora, gdyż bardzo mi spieszno i za godzinę chciał bym odjechać: użyłem takiego wyrażenia w odpowiedzi.
Nie ma on tu nic do rzeczy — i obyczajów banku żadną miarą zmienić nie może, a jakiś błazen w monoklu, który wraz ze mną zjawił się przy okienku — zaśmiał się głośno z moich słów.
Ośm ponurych, strasznych dni czekać mam jeszcze na śmierć! Był to dla mnie okres czasu nieskończony.
Bytem tak przygnębiony, że straciłem świadomość, jak już długo, przed drzwiami jakiejś kawiarni, chodziłem w tę i w tamtą stronę.
Wkońcu wszedłem poprostu, aby się uwolnić od wstrętnego błazna w monoklu; ten poszedł z banku moim śladem i ciągle był w pobliżu mojej oso-