Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wskazałem mu drzwi: „Wynoś się pan.“ Powoli wziął kapelusz, włożył go na głowę i skierował się do wyjścia. Potem zatrzymał się na chwilę i powiedział ze spokojem, na który nigdy nie przypuszczałem że się zdobędzie.
„A więc dobrze. Chciałem panu umożliwić wyjście z tej sprawy. Dobrze. Jak nie, to nie. Miłosierni golarze zadają zgniłe rany. Już mam tego dosyć. Gdyby pan był roztropny! — Savioli stoi panu na drodze!? — Teraz załatwię się z wami trojgiem — ruchem oznaczającym dławienie wskazał, co ma na myśli — „pętlicę“. Jego rysy wyrażały takie szatańskie okrucieństwo i zdawał się tak pewny być swej sprawy, że krew zastygła mi w żyłach. Musiał mieć widocznie jakąś broń w ręku, której nie przeczuwałem, a o której również Charousek nie wiedział. Czułem, jak ziemia się podemną zapadała. „Pilnik! pilnik!“ usłyszałem szept w swej głowie. Mierzyłem wzrokiem odległość: krok do stołu, dwa kroki do Wassertruma — — chciałem skoczyć — — — wtem na progu zjawił się, jakby z pod ziemi, Hillel. Pokój zniknął mi w oczach. Widziałem tylko jak przez mgłę, że Hillel stał nieruchomo, a Wassertrum krok za krokiem cofał się do ściany. Potem słyszałem, jak Hillel mówił: Aronie, znacie to zdanie: wszyscy żydzi są dla siebie wzajem poręczycielami? Nie utrudniajcie tego jednemu z nich.
— Dodał jeszcze kilka słów po hebrajsku, których nie zrozumiałem. „Co pan ma w tym, aby węszyć podedrzwiami?“ wypluł kramarz drżącą wargą.
„Czy podsłuchiwałem, czy nie, możesz się o to nie troszczyć!“ — znów odparł Hillel jakiemś hebrajskiem zdaniem, które tym razem brzmiało jak groźba. Sądziłem, że dojdzie do kłótni, lecz Wassertrum nie odpowiadał ani słówka, namyślał się przez chwilkę i wyszedł zuchwale. Z natężeniem patrzyłem na Hillela. Skinął na mnie, abym milczał. Widocznie czegoś oczekiwał, gdyż z uwagą wsłuchiwał się w ko-