Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ko, prędko wejść na stół, porwać krzesełko, przycisnąć je do siebie i uderzyć „go“ tem w czaszkę, aby się aż spłaszczył o ziemię — gdy — gdy się przybliży. „Ależ tu niema nikogo — powiedziałem sobie głośno i ze złością — „czyś ty się bał tak kiedykolwiek w życiu?“ Nic nie pomogło. Powietrze, które wdychałem rozrzedziło się i cięło, jak eter. Gdybym chociaż cośkolwiek zobaczył: najstraszliwszą rzecz, jaką można sobie tylko wyobrazić, — w jednej chwili strach by mnie opuścił. Nie zjawiło się nic. Świdrowałem oczyma po wszystkich kątach. Nic, wszędzie tylko dobrze mi znane sprzęty: meble, skrzynie, lampa, obraz, zegar ścienny — martwi, starzy przyjaciele.
Spodziewałem się, że te sprzęty w moich oczach nagle się przekształcą i wytłumaczą mi powód tej złudy myślowej, która była przyczyną dławiącego mnie uczucia strachu. Również i to nie. — Rzeczy uparcie nie zmieniały swojej formy. Były owszem zbyt sztywne, jak na panujący pół zmrok, aby to było naturalne. „Są pod tym samym naciskiem, co i ty sam,“ czułem. „Nie odważają się wykonać choćby najdelikatniejszego ruchu“. Dlaczego zegar ścienny nie cyka? — Jakieś czyhanie pochłaniało każdy dźwięk. Potrząsłem stołem i dziwiło mię, że mogę słyszeć hałas. Gdyby chociaż wiatr zaświszczał około domu! — Ani razu! Albo gdyby drzewo zatrzeszczało w piecu: — ogień wygasł. I wciąż to samo naprężenie w powietrzu — bez chwili przerwy, nieustannie jak strumień wody. Ta daremna gotowość do skoku wszystkich mych zmysłów. Zwątpiłem czy będę mógł ją przetrwać. — Pokój pełen oczu, których nie mogłem widzieć, — pełen bezplanowo wyciągających się rąk, których nie mogłem uchwycić: „przeważa Trwoga co sama z siebie rodzi się wobec nieujętego Niczegoś. Niczegoś, co niema żadnych kształtów, przekracza granice naszych myśli“ uświadomiłem sobie głucho. Stanąłem twardo i cze-