Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chociaż ściśle biorąc, rozmawiałem z nim tylko jeden jedyny raz w życiu.
Ale prawda, listy — jej listy chciałem lepiej ukryć, dla własnego spokoju, gdybym kiedy na dłuższą chwilę wyszedł z domu. Wyjąłem je ze skrzyni, w kasetce będą pewniej schowane. Z pośród listów wyślizgnęła się jakaś fotografja, chciałem nie spojrzeć na nią, lecz było już zapóźno.
Złotogłów zarzucony na nagie ramiona — zabłysła mi w oczach — tak jak ją“ widziałem po raz pierwszy, gdy uciekła z pracowni Saviolego do mego pokoju. Ból uczułem obłędny. Nie pojmując słów, przeczytałem pod fotografią dedykacię i imię:
Twoja Angelina.

Angelina!!!
Gdy wymówiłem to imię, zasłona, ukrywająca przedemną moje lata młodzieńcze, rozdarła się nagle od dołu. Myślałem, że umrę z bólu. Drapałem palcami powietrze i skomliłem — ugryzłem się w rękę. — — Oślepnąć znów, Boże na niebiesiech, daj mi być nadal tą pozorną śmiercią, błagałem. Ból wcisnął mi się w usta. —
Męczarnia! —
Smakowało to dziwnie słodko, — jak krew — Angelina!

Imię to krążyło w moich żyłach i stało się nieznośną, upiorną tęsknotą. Gwałtownym ruchem zerwałem się i szczękając zębami, zmusiłem wzrok swój, by utkwił w fotografji, aż powoli nad nią zapanuję!
Zapanuję! jak dzisiaj w nocy nad kartą z taroka.

Nareszcie: kroki? Ludzkie kroki! Przyszedł.
Z radością pobiegłem do drzwi i szarpnąłem je.
Za niemi stał Szemajah Hillel, a zanim — pocichu wyrzucałem sobie, że mnie to rozczarowało: z ru-