Strona:Gustaw Meyrink - Demony perwersji.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— potwierdził Kirgiz — przytem zorza północna, niewysłowienie wspaniała, — biała z różowemi brzegami, zwieszającemi się z nieba jak koronki, a słońce żarzące, czerwone, przeciągało wzdłuż horyzontu, nie zachodząc nigdy, co tak wyglądało, jakby się firmament w koło obracał i...
— To są wszystkie przecież znaki niebieskie na kole biegunowem, nieprawdaż? — Pomyślcie tylko, kolebka ludzkości na biegunie północnym! — przerwał hrabia Oskar. — Zresztą w zamierzchłej przeszłości był tam na górze klimat podzwrotnikowy.
Gibson kiwał tylko głową.
— Czy wiecie, że to wszystko jest bardzo dziwne — jakże to jest w Zendaweście? „Tam widziało się słońce, gwiazdy, księżyc, raz do roku tylko“ — i — „rok wydawał się jak jeden dzień“, tak samo i w Rigwodzie jest, że wtedy świt całemi dniami był na niebie, zanim słońce weszło (panowie się trącili: jaką nieprawdopodobną pamięć ma ten człowiek), a potem mówi również Anaximenes...
— Proszę cię na miłość boską, skończ już raz z twoją uczonością — zawołał Fredy i odsunął zasłonę. — Ach, muzyka się skończyła.
Oślepiająca jasność zalała wnętrze.