Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozdział poświęca dorywczej krytyce kosmogonicznej hypotezy Kanta i Laplaca. Mowa tam też o tajemniczem pochodzeniu i drogach komet, bo właśnie one stanowią główny szkopuł, o który się cała ta teorya rozbija. Blanqui mówi, że Laplace, nie mogąc w żaden sposób komet zmieścić w swoim systemie, wygnał je z niego, każąc im wędrować od jednej gwiazdy do drugiej. I to mu daje okazyę do humorystycznych wycieczek pod adresem genialnego astronoma.
Potem wyraża zdziwienie, że dopuszczono się tylu błędów odnośnie do tych ciał właśnie i ze swej strony daje teoryę tych utworów, tak zmiennych, twierdząc, że są identyczne ze światłem zodyakalnem. Mówi:
„Masy komet uwięzione w sferze przyciągania ziemi podobnie jak i innych ciał niebieskich skutkiem rotacyi gromadzą się na równiku i tworzą owe pasma świetlne zapalające się w promieniach słońca nim jego wschód ujrzymy i po zachodzie. Te masy przejrzyste, bardzo subtelne, tak, że przez nie widać najmniejszą gwiazdkę zajmują przestrzenie ogromne, począwszy od równika, gdzie jest centr i punkt kulminacyjny zarówno co do masy jak i blasku, aż poza strefy tropikalne, a prawdopodobnie, aż po oba bieguny, gdzie stopniowo zmniejszają się ilościowo i gasną.

CCXXII.

Drugą rzeczą, która nie mieści się w teoryi Laplaca jest pochodzenie mgławic. Blanqui nie miesza ich z kometami, które wedle niego są jeno masami lotnej materyi oświetlonemi promieniem słońca, podczas gdy mgławica jestto przyszła gwiazda, ośrodek siły, światła, cię-