Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nagle rewolucyi społecznej. Nazwiska przywódców, ton artykułów dziennikarskich, dawno żywione, dziś głośno wyrażone pragnienia, wszystko świadczy aż nadto wyraźnie, że bojowników tych wydała klasa, całkiem różna od klas panujących, że szło im o nowy, inny zgoła porządek społeczny, że wszyscy kipieli gorączką i sił mieli dość, by swe żądania przeprowadzić natychmiast. To prawda. Ale myślę, i w tem zgodzą się ze mną wszyscy historycy, że w tej chwili, wszystkie uczucia i myśli tych mas tłumiło i opanowało jedno uczucie, uczucie niewoli, konieczności walki i obrony Paryża, że skutkiem całkiem naturalnych przyczyn, najzacieklejszym rowolucyonistom teraz nie szło o właściwe, rewolucyjne cele, ale o wojnę odporną dla ocalenia narodu.
Co to był za impet! Co za zapał! Pamiętam, jakby wczoraj. Byłem dzieckiem, żyłem ciągle na ulicy w owe czasy, rano i wieczór, ciągle spragniony, ciągle ciekawy czerpałem z tej krynicy wrażenie zmienne jak chmury na niebie. Chciałem widzieć i słyszeć wszystko, czytywałem niezliczone afisze, co godzinę niemal odświeżane, słuchałem zażartych dysput osób zbijających się w gromadki na każdym rogu ulicy, na placach, drogach, wszędy. Pamiętam, niebo było zawsze szare, chmurami nisko wiszącemi okryte, deszcz groził ciągle, powietrzem wstrząsał huk armat. Ludzie czytali dzienniki, chwytali je chciwie, wydzierali nieraz roznosicielom, wykrzykującym tytuły, oblęgali kioski i księgarnie.
Ileż to razy, czytając wieczór w domu pisane dzieje tych czasów, przed oczyma mam teżsame dzieje przeżyte osobiście. Słyszę wówczas te okrzyki, słowa, huk dział, widzę płachty dzienników, twarze przerażone i zagniewane, cały ten tłum wznoszący twarze ku ołowianemu niebu. Zdaje mi się wówczas, a zdawać się też musiało