Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giej wszystkie tabakierki, które stanowiły zbiór wartości około 8000 franków. Po tabakierkach znikły srebra, koronki, adamaszkowe obicia i portyery, porcelana sewrska, zegary, wanny, nawet i naczynie kuchenne.
„Wszystko — mówi Adolf — przelewało się jej przez ręce, nikło jakby czarem, a matka okazywała w zajęciu tego rodzaju jakiś upór nieszczęsny i wytrwałość pożałowania godną. Nie widziałem nigdy takiego zapamiętania się niszczycielskiego“.
Ale na cóż szły pieniądze, które uzyskiwała w zamian za to wszystko? Na nic. Nie restaurowała domu, nie kształciła dzieci. Pani Blanqui była niezmiernie lekkomyślna i kapryśna. Bardzo często jeździła do Paryża, zwoziła do domu marynaty, zwierzynę, konfitury, kawę, czekoladę, herbatę, ciastka, modne suknie, czepeczki. Ile razy mąż lub syn starszy, usiłując położyć tamę jej marnotrawstwu, przedstawiali smutne skutki takiego postępowania, musieli zaraz zamilknąć wobec kategorycznych odpowiedzi w tym guście: „Nie jestem obowiązaną nikomu tutaj zdawać rachunków. Wszyscy jesteście na mojem utrzymaniu. Kto nie jest zadowolony, może sobie iść gdzie mu się podoba“.
Ojciec próbuje utrzymać równowagę, otwierając wraz z Adolfem w pałacu Grandmont szkołę elementarną. Przedsiębiorstwo rozwija się odrazu doskonale, ale wnet rząd zamyka szkołę, otwartą bez pozwolenia, na skutek skargi wniesionej przez nauczyciela wioski, na ręce prokuratora królewskiego.
Blanqui próbował również odzyskać utraconą posadę i pojednać się z nowym rządem. Ów krok, owo uniżenie się byłego człowieka Konwentu przed królem, usprawiedliwić powinna obawa o przyszłość i wychowanie siedmiorga dzieci, obawa, którą go napełnić mu-