Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozamykane i zapanowała wielka, smutna cisza, zwisająca, niby chmura ponad każdem domostwem zamkniętem, gniotąca tu zwłaszcza. Krążyć poczęły ronty, kroki roztętniły się po kurytarzach, otwarto drzwi kaźni: Blanqui! Cazavan! Jak zawsze żaden nie odpowiedział na zawołanie, ale są obaj... Blanqui w słomianym kapeluszu czyta, czy medytuje nad książką, Cazavan pisze, pochylony nad swoim stołem. Z trzaskiem zapadły drzwi jedne, drugie, zgrzytnęły rygle, ront poszedł dalej.

CXVI.

Ukryci w ogrodzie badali wciąż jeszcze sytuacyę. Ale nie dostrzeżono widocznie ucieczki, nie słychać bieganiny, nie widać błyskających tu i owdzie latarek, cisza głęboka, deszcz pada, ciemno i powietrze gęste aż od mgły. Trzeba teraz uniknąć spotkania z rontem ostatnim, trzeba wyjść z pośród tyk fasoli. Pomiędzy łąką, a ogrodem warzywnym była niezbyt głęboka studnia. Za pomocą zabranych lin, czepiając się cembrowiny spuścili się obaj do tej studni, na szczęście około czterech metrów obwodu mającej i tam z nogami w wodzie, dygocząc ze zimna przesiedzieli przeszło półtorej godziny. Wyszli dopiero gdy ucichły krok i oddalającego się rontu ostatniego, zlani wodą, zmęczeni, z bolącemi rękami i nogami. Otoczyła ich noc i mgła. Szczękając zębami, śmiejąc się po cichu i klnąc zarazem, omackiem poczęli szukać drogi. Z trudem wydrapali się na pierwszą palisadę. Właśnie gdy byli na szczycie uderzył dzwon. Zwycięstwo! Był to znak, że kontrola kaźni skończona. Manekiny spisały się doskonale. Teraz szło jeno o to, by minąć ogrody, przeskoczyć dwa niskie murki, prze-