Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stało i ze mną i mimo, że wokoło działy się głupstwa, ja głupstw żadnych nie mówiłem i nie uważałem ich za stosowne mówić“.
Podkreśla dalej charakter niewinny demonstracyi, zapewnia, że gdyby miano naprawdę obalić rząd i parlament, inaczej wzięto by się do rzeczy, że on i jego towarzysze, mający pewną wprawę w urządzaniu rozruchów i konspirowaniu, nie pletliby przez trzy godziny andronów, ale na ostro się wzięli do roboty.
„Wiemy jak się to robi!“ — woła. I zaraz rozpoczyna wykładać teoryę obalania rządów, opisuje, jak się wyłamuje drzwi, wkracza do sali obrad, wypędza posłów, z wyraźną rozkoszą kreśląc obraz tego wszystkiego co stać się mogło.

C.

Dnia 2 czerwca, w ostatni dzień rozprawy nastrój się zmienia. Komizm, jaki chwilami przebijał wśród zeznań, wynikał z sytuacyi, ustąpił miejsca tragedyi. Wybuchają tłumione z dawna nienawiści, rozbrzmiewają obelgi, klątwy. Przewodniczący zwraca się do Blanqaiego z zapytaniem, czy ma coś jeszcze nadmienić ku swej obronie, po replice prokuratora generalnego Barocha, który pod koniec rozprawy dnia poprzedniego przedstawił szczegółowo całą jego działalność polityczną.
Blanqui powstał i rzekł:
„Nie potrzebuję wychodzić z tej sali i szukać poza jej murami dowodów, na to, że nienawiść zaciekła ściga mnie. Wydano mi wojnę, wrogowie moi skupili się pod czarnym sztandarem. Walka wre na śmierć i życie“...
Przewodniczący chce mu przerwać.
„Nie przeszkadzaj mi pan mówić!“ — woła Blanqui