Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LV.

Blanqui nie stracił zdolności panowania nad sobą. Słuchał i obserwował, nie odzywając się prawie. Siedział oparty łokciami o stół, albo u drzwi chwytał odgłosy, szelesty, skargi, pogróżki rozlegające się ciągle, płynące długimi kurytarzami jęki dobywające się gdzieś z głębin granitowego grobu, przenikające doń poprzez kamień w postaci ledwo dosłyszalnych westchnień.
Po sześciu miesiącach choroby Austena rzeczoznawcy orzekli, że udaje i obłąkanego zamknięto do podziemnej kazamaty. Nieszczęśliwy wzywał n a pomoc brata, ojca. „O co za nieszczęście! — wołał. — Te łajdaki trzymają ich obu w kazamacie podemną! Słyszę ich jęki! Słyszę! Słyszę!“ Wołanie obłąkanego, dobywające się z głębin, błądziło krużgankami, łamało się o sklepienia, rozpraszało w jęki i szmery, ale dość było silne, by w nocy przygłuszyć wycie wichru i łomot fal morskich, i dostać się do cel więziennych. Wówczas więźniowie zrywali się z tapczanów i gryźli w rozpaczy ręce, nie mogąc słuchać owego szaleńczego gniewu, złączonego z płaczem dziecka. Zdawało się że płaczą wszyscy pokrzywdzeni, że rozgrywają się na nowo wszystkie tragedye, jakich widownią od długiego szeregu wieków były skrytki kazamat podziemnych Mont-Saint-Michel.
Ci, którym udało się uniknąć chorób, wysilali się, by znaleźć jakieś zajęcie. Trudnem to było niezmiernie skutkiem braku wszelkich środków. Jeden umyślił oswoić jaszczurkę i przyuczyć ją, by wychodziła na świat i wracała, zabierając i odnosząc listy. Inni żywili i tresowali wróble, gołębie, wreszcie kury. Nieszczęśnicy radowali się patrząc na skaczące wróble, muskające się po piórach gołębie, wsłuchiwali się w wieczyście jednakie, mo-