Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i tuż przed odejściem pociągu znalazła się w wagonie.
Znikła na chwilę w przedziale i ukazała się w oknie.
— Proszę nie patrzeć tak smutnemi oczyma z trochę stropioną minką, podać mi obie ręce, ot, tak — wychyliła się, ujęła jego dłonie — proszę pisać, lubię te śliczne listy, szanować się, bym zastała w dobrem zdrowiu, gdy wrócę, i... nie gniewać się!
— Ja się nie gniewam — odparł Świda ściśniętem gardłem i spuścił oczy.
Gdy znowu spojrzał na nią, była cała we łzach.
— Nie płacz, Lili — szepnął.
— To nic — ściskała coraz mocniej jego ręce i puściła dopiero, gdy wagon drgnął, wychyliła się i dawała znaki, póki nie zniknęła z oczu.
Stefan śledził do ostatniej chwili oddalający się pociąg, potem jeszcze patrzył na lśniące szyny, zawrócił i zwolna dowlókł się do domu. Siadł przy biurku i począł machinalnie przeglądać