Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie się zdarzy.
— Czyli najniehygieniczniejszy tryb życia, jak zwykle. Oj, Stef! — pogroziła mu różowym paluszkiem — zawsze się stajesz przedmiotem mojego niepokoju. Takie to zdolne pod wszystkimi względami, kochane, a pod tym, życiowym, co wbił, to wjechał...
Podała mu rękę i zaprowadziła do pierwszorzędnej restauracyi, przyczem Stef zauważył w wyborze potraw i w całem jej zachowaniu pewien rys swobody, cechujący ludzi obracających się w zamożnych środowiskach.
Po obiedzie zaproponowała przejażdżkę za miasto i tak zmanewrowała czasem, że wrócili do domu dopiero wieczorem.
— Straszniem zmęczona — mówiła, zdejmując kapelusz — nie spałam dwie noce, miałam trochę przykrych przejść, w wagonie też nie zmrużyłam oka, czuję, że odeśpię dopiero na swoim szelążgu, dobranoc! — i wyszła do swego pokoju.