Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i, całując, powtarzał jakimś łkającym głosem:
— Lili! Lili!
— Chodźmy — dodał, ochłonąwszy.
— Czekaj, rzeczy!
— A prawda! — Skinął na tragarza i wkrótce znaleźli się w dorożce.
Patrzył na nią rozmiłowanemi oczyma. Lili odpowiedziała mu czułem spojrzeniem i uścisnęła rękę, a w tym uścisku i w tem spojrzeniu była krótka zapowiedź szczęścia, od którego mgłą mu zaszły oczy. Gdy stanęli w mieszkaniu, Stef z pewną dumą rozejrzał się po czysto zamiecionych pokojach i był szczerze zmartwiony, gdy Lili, spojrzawszy po meblach, zawołała:
— Co tu kurzu, co tu kurzu! Ależ tu oddychać niepodobna — i otwarła na oścież okna.
— Poczekaj — mówiła — ja tu zaraz wszystko doprowadzę do porządku, a mój pan — potargała go lekko za wichry — pójdzie tymczasem i przystrzyże swą bujną, ale nieco za długą czuprynę.
— Lili!...