Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych wzruszeń, są one może tylko trochę śmielsze i bardziej świadome — i zarumieniła się nieco zawstydzona zbyt otwartem wynurzeniem.
— Lili — przytrzymał dłonią jej rękę.
— Chodź, pójdziemy na laguny martwe. Na to cmentarzysko proszę zabrać wszystkie swe smutki, by je utopić, a potem mój chłopiec pozbawiony trosk dziś jeszcze wieczór wyjedzie. Dobrze?
— Dobrze.
— A dokąd?
— Do siebie. Wynajmę odpowiednie mieszkanie. Może się uda odzyskać dawne gniazdo. Meble wszystkie zostały, nie sprzedałem nic. Przeniosłem się nie przez oszczędność, ale chciałem uciec od zawartych w tych pokoikach wspomnień, oddalić się od siebie, od ludzi...
— Czy chciałeś mnie zapomnieć?
— Chciałem, Lili, ale nie mogłem.
— A ja odrazu wiedziałem, że to się nie da, więc nie próbowałam. Widzisz, lepsza byłam — ciągnęła, zakupując jednocześnie całą naręcz kwia-