Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnął ku niej nieprzytomny ze szczęścia ręce, wysunęła się z objęć, objęła za szyję, i z małych, wilgotnych ust spłynął mu przez piersi aż do ścierpłych stóp potok niewysłowionej słodyczy.
— To na zgodę — ujęła go za ręce. — Proszę być grzecznym, siąść przy mnie na kanapce i uważnie słuchać. Kocham was obu — może mego chłopca inaczej, niż Brunona, który wydaje mi się czasem, jak starszy brat lub ojciec.
Stęskniłam się bardzo do ciebie, ale uroczyście obiecałam Brunonowi, że odbędę kuracyę, i muszę słowa dotrzymać. Potrwa to niedługo.
Powiedziałam mu, że muszę z tobą rozmówić się serdecznie. On wie, że do ciebie przyjadę, i milcząco się zgadza. Muszę się z tobą rozmówić serdecznie — głos jej zadrżał, odsunęła jego garnącą się do jej piersi głowę. — Daj spokój — rozdęły się jej lekko nozdrza — nie jestem z lodu ni z wody... a nie chciałabym... — Dziś głowa i ręce do ciebie należą — dodała i odsunęła się zdenerwo-