Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we troje... Chciałabym i myślę, że to kiedyś nastąpi... ale dziś to niemożliwe. On mych listów nie otrzymał — musi mieć strasznie rozżalone serce... i w tem usposobieniu...
— Do czego to wszystko zmierza, Lili... do czego? — przerwał Brunon ściśniętem gardłem.
— Ty wiesz — odparła, spuszczając oczy.
Brunon przybladł. — Więc mówiłaś to seryo?...
— Tak — i po dłuższej pauzie milczenia i jakby ciężkiego namysłu: — Tak — powtórzyła i stargana, jakby blizka rozpaczy, jęła się tłómaczyć: — Nie mogę opuścić go, ani rzucić ciebie. Przysięgam ci, że odbędę tę kuracyę i ku tobie wrócę, jak od ciebie ku niemu teraz dążę. Ja nie rozumiem siebie i potępiam się w duchu. Kocham was obu, ale żaden nie jest w stanie tak drugiego zasłonić, bym nie widziała, jak się zbolały wychyla ku mnie, bym nie słyszała, jak woła mnie żałośnie — by nie wzbu-