Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiony swoistej barwy, nużący, jednostajny i nudny.
To też chętnie opuszczał ten wir, wsiadał w gondolę i kazał się wieźć na laguny martwe w stronę Murano. Gdy mijał Wielki Kanał, doświadczał pewnego żalu na widok wielu starych pałaców, przerobionych na hotele, i zdawało mu się, że gmachy te wolałyby runąć w wodę, niż doczekać chwili, gdy wzbogaceni „zahlkelnerzy“ będą je zapełniać swoim szwargotem i w komnatach, gdzie radzili dostojni dożowie i dzwoniły słodkie mandoliny, będą klepać swe opasłe, pozbawione wszelkiego wdzięku, głupie małżonki.
To też doświadczał cichej ulgi, gdy znikały z oczu te sprofanowane mury, i wydostawał się na cichą, niemą roztocz umarłej wody. Gdzieś w dali zatrzymywał gondolę i w smutnem zadumaniu patrzał, jak w zjawisko, w majaczące kontury miasta, złotą łuną zachodu odziane szczyty, w migotliwą linię zapalających się świateł.