Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towany głos. — Nie bądź głupi — dogoniły go słowa.
Zawahał się, przystanął na moment i, zgiąwszy się wpół, jakby schwytany skurczem, powlókł się do domu.
Noc minęła bezsennie. Po godzinach martwoty następowały chwile takiego rozdrażnienia, że miał ochotę wyjść na ulicę, odszukać nieznajomą i przyznać, że istotnie był głupi, ale powzięty zamiar rozsypywał się nagle i pozostawały jedynie suche okruchy i tkanki spłowiałych myśli, których się nawet już wiązać nie silił.
— Muszę wyjechać — zdobył się nad ranem na jedno wyraźne postanowienie.
Poczuł, że musi czemś zawalić wyrwę w duszy, którą wyżarło cierpienie, byle czem zalepić ranę serca. Przypuszczał, że wśród nowych wrażeń zapomni się, że zmiana miejsca spowoduje zmianę nastroju.
Zastanawiając się nad praktycznem wykonaniem tego projektu, doszedł do