Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż u dyabła! — irytował się — czy to jedno posiada wartość?... Do licha, przecież mam talent — i próbował pisać dalej rozpoczętą powieść. Ale mu szło, jak z kamienia. Ledwie związaną tkankę marzeń rozdzierała bolesna rzeczywistość. Drobne ręce Lili druzgotały w drzazgi wznoszone rusztowania. Na przygotowanym arkuszu występowały zygzaki jej imienia, związane z tym tematem aforyzmy, poszarpane myśli bez początku i końca, coś jakby chaotyczny pamiętnik, notatki nieszczęścia o rwącym się ustawicznie wątku.
I Świda rzucał pióro, chwytał się za głowę i bił się pięścią w czoło, jakby chcąc zmiażdżyć wysysającego mu mózg wampira, który brał mu skronie w zimne błony swych skrzydeł, ilekroć znalazł się sam na sam. Poeta począł odczuwać tę straszną gonitwę człowieka, który chce uciec od siebie i od ludzi. Ma wstręt do towarzystwa, a jednocześnie lęka się samotności.
Ilekroć wracał do swego mieszkania,