Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w sercach dążeniom jej serca, dla niej, dla tych ostatnich jej chwil, bo, Stefanie — głos mu zadrgał — ja mam przeczucie, że kres jej niedaleki — głos mu się złamał.
— Chodź — ujął Stefana pod rękę i, z udaną znakomicie wesołością, wszedł do pokoju Lili.
Uśmiechnęła się uradowana, widząc ich w tak czułej parze.
— Cóżeście tacy weseli? — spytała.
— Ano, Stefan mi powiedział, o co ci chodzi, czem ty się gryziesz. Przecież ja dawno i on również wdzięczni ci jesteśmy, że serce twoje jest nasze: dałaś nam tyle słodyczy i szczęścia, że choćbyś nagle zamknęła dla nas skarby tych uroków, musielibyśmy przyznać, żeś nas obdarzyła królewsko.
— Co?! — krzyknęła Lili, podniosła się, wyskoczyła z łóżka i wyciągnęła ku nim miłośnie ręce. — Jacyście dobrzy! jacy szlachetni!
Zachwiała się. Podtrzymali ją obaj pod ręce i złożyli wyczerpaną i bladą.