Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cznem, jak wonny kwiatów pyt... Wierzę we wzajemne poszukiwanie się w niebie tych, co się na ziemi kochali i którzy tam dopiero znajdą pełnię wzajemnego odczucia i zrozumienia.
Wiem ze smutkiem, że przy pierwszem spotkaniu zmartwię swą matkę stosunkiem swym z wami, jako kobietę starej daty; na razie się zgorszy, ale potem wszystko zrozumie, przebaczy i ogarnie nas troje błogosławieństwem swych śnieżnych skrzydeł... Tam rozkosz będzie tem cichem upojeniem, które następuje po zmysłów szale, sennem odurzeniem rozkwitających kwiatów w nocy, gdy rosy padają, snem słodkim, który będą w stanie śnić wspólnie całe gromady rozkochanych i roztapiających się w sobie z nadmiaru szczęścia...
Lili opadła na poduszki, twarz jej zrobiła się blada, prawie biała, i przybrała wyraz uniesienia. Po chwili wzdrygnęła się i rzekła:
— A jednak ja się boję!
— Czego, Lili?...