Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie ukradł, bo nie zapłacił, przyjaciel młodości — ogarniała go wściekłość i krwiożercze zamiary, z których się sam natrząsał, czując swą bezsilność pod tym względem.
— Zamówiła obiady i usługę... Co za sumienność, co za przezorność — ironizował — jak to, żegnając mnie serdecznie, obmyślała sobie wszystko!...
Stawał przed jej fotografią i, patrząc na tę jasną twarz i szczere oczy, szeptał:
— Więc tak może wyglądać kłamstwo! — ale w miarę, jak spoglądał w jej wizerunek, roztapiał mu się gniew w piersi i w oczach stawały łzy. Rozpadały się w proch złośliwe myśli, duszę wypełniał po brzegi żal i serce pogrążało się zwolna w ton melancholii, drgającej płaczem utopionych na dnie smutków...
I w tem wzruszeniu Świda żałował kilku ostrych zdań swego listu i napisał drugi:
„Och, Lili, czuję, że cię kocham