Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domu, stawał przy drzwiach z zastygłym pulsem, potem w takt jego kroków zaczynało bić zalęknione serce, a gdy pocztylion mijał drzwi, drętwiało w nim wszystko, z głuchym jękiem walił się na łóżko i zaciśnięte, cierpiące palce wpijał w fałdy kołdry. Doświadczał wewnątrz dziwnych fizycznych dolegliwości; czasem jakby tęga obręcz opasywała mu głowę i biodra, spazmatyczne łkania targały mu trzewia; czasem całe ciało, wszystkie muskuły chwytał jakby tężec i coś jakby wciągało mu w głąb czaszki oczy.
Nocami prześladowały go zjawy: czuł to jej, to inne różane, dziewczęce usta na ustach, pochylała się nad nim jej kształtna postać, w półśnie usiłował objąć jej kibić — budził się i rozpływało się wszystko w mroku nocy, a zrozpaczone ręce, chwytając pustkę, opadały jak martwe na pełne szlochu piersi.
— Niema Boga. Jeżeli jest, to zły — migały mu okrutne myśli.
— Bogaty koleżka kupił, a właści-