Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podniosła się, siadła na łóżku i poczęła silnie wzruszona mówić: — Twój ze Stefanem. Napisz, by przyjechał, bo ja przecież ruszyć się nie mogę, a muszę go widzieć, muszę mieć raz was obu przy sobie.
— Brunonie... — umilkła, widząc, że twarz jego staje się jakby kamienna i niezwykle surowa.
— Lili — zaczął z trudem — wymagasz za wiele, za wiele... doprawdy, ponad siły, zastanów się sama, pomyśl nad tem, ja też pomyślę — wstał i wyszedł.
Lili upadła na poduszkę, jak złamana.
— Nie pogodzą się nigdy — myślała, ostre łzy zapiekły jej powieki. — Zawsze im chodzi o jedno — mignęła krwawa myśl i ciało jej się wydało ociężałem brzemieniem; zdjęła ją chęć, żeby się osypały nagle jej wdzięki, żeby się stała delikatnym cieniem, czemś zupełnie lotnem, z ponęt cielesnych wyzutem,