Przejdź do zawartości

Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej życzenie odgadł lub choćby, czy ma jakieś nowe pragnienie, zapytał.
Ale Brunon myślał, że temi spojrzeniami chce go wybadać co do istotnego stanu swego zdrowia, serce mu się ściskało, i nie umiejąc gładko kłamać, unikał jej oczu, a chcąc ją oszukać, rozprawiał o odległych projektach, w które wciągał jej osobę, chcąc niejako wywołać wrażenie, że czeka ją długie życie i że on jej stanem nie niepokoi się wcale.
Opowiadał, że magistrat plany zatwierdził, że w ogrodzie odrazu będą sadzić kilkoletnie drzewa, że ona pierwszy dołek wykopie i zasadzi lipę, by mogła, gdy on na starość będzie musiał brać na poty, kwiaty z niej uwarzyć.
— A gdy się lipa rozrośnie — mówił — umieści się pod nią ławeczkę, by mogły na niej gruchać młode pary, błogosławiące rękę, która stworzyła dyskretny jej cień, gdzie można przed okiem ludzkiem ukrywać czar miłości.
Lili z pewnem zdziwieniem słuchała jego słów, które nabierały jakby po-