Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz wystarczy za wszystko, że mogą się stać zgodną, cicho kochającą się rodziną, że się poezya Stefana zbrata z wykonawczą energią Brunona i z tego zrodzi się jakiś uskrzydlony, piękny czyn.
I robiło jej się lekko na duszy: zaczął jej się śnić ten uroczy sen, w jego czarze utonęło widmo śmierci, pierzchły przejmujące do głębi obawy i jednocześnie rozrastała się tęsknota, by Stefan znalazł się przy niej.
Przemawiała za tem jeszcze jedna okoliczność: wyraźne znużenie Brunona, który, choć się buńczuczył, widać było, że nadrabia miną, że humor, którym usiłuje ją rozweselić, jest często sztuczny, że troska o nią i praca wyczerpuje jego żywotne siły.
Lili widziała nieraz, jak jego wsparta o poręcz fotelu głowa jakby się słania, a mocne rysy ulegają rozprzężeniu.
— Stefan mógłby go przy mnie wyręczać — myślała. Nie wiedziała, jak mu o tem powiedzieć, i znowu patrzyła mu wymownie w oczy, jakby pragnąc, by