Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było, paliła stale światło, by nie budzić się w potach trwogi, w ciemności.
Brunon to zauważył i usilnemi prośbami wydobył wreszcie prawdę.
Odbyło się znowu konsylium z tym samym skutkiem.
Wszystko zmieniło się o tyle, że do pokoju Lili przybyła otomana, na której Brunon nawpół rozebrany usiłował czuwać, co mu się zresztą niebardzo udawało: nieraz zasypiał, jak kamień, i mocno chrapał.
Od Stefana tymczasem nadchodziły coraz gwałtowniejsze listy, w których nieraz odzywała się gra rozigranej wyobraźni, ale często prawdziwy, szczery jęk zbolałej duszy.
Żal za nim wzrastał i Lili zdecydowana była jechać, ale przy pakowaniu rzeczy zrobiło jej się słabo, a w nocy nastąpił tak gwałtowny atak, że Brunonowi włosy stawały na głowie, był bowiem pewien, że ona umiera.
Z polecenia lekarzy Lili została znowu uwięziona w łóżku, a Brunon zmie-