Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wybuchy tęsknoty, i gorące, ogniste akcenty miłości, wielbiące jej wdzięki wiersze, czasem lekkie, jak puch kwietny, to znów w zdaniach tak realnych, w wyrazach tak plastycznych, że aż nieprzystojnych. Nie brakło też chwilami słów złośliwych, ironicznych, od których wzdrygało się boleśnie jej serce.
Lili nie odpisywała właściwie na te listy; posyłała, jakby pomijając je zupełnie, krótkie, serdeczne kartki, napomykała też o swojej chorobie, uniemożliwiającej szybkie ruszenie się z miejsca.
I rzeczywiście, jakkolwiek ataków nie było, czuła się stale niedobrze: doświadczała pewnych jakby zalęknień w nocy, ciężkich koszmarów we śnie, niezrozumiałych obaw samotności.
Z tego powodu pragnęła, by Brunon sypiał w jej pokoju, ale żenowała się o tem mu powiedzieć w obawie fałszywych wniosków.
Starała się za to wieczorami dłużej zatrzymać go przy sobie, a gdy go nie