Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za pomyślność sprawy! — toastował Koronowicz.
— Za zdrowie gości i inicyatorów! — pił Brunon.
— A ja — podniósł kieliszek Załęski — pozwalam sobie wnieść toast na cześć naszego dobrego natchnienia: naszej uroczej gospodyni i proponuję park nazwać „Anielinem“. Będzie to ładna nazwa i związane z uroczą osobą projektodawczyni przypomnienie.
— Brawo! — wszyscy jęli się stukać z nią kieliszkami i rozochocili do tego stopnia, że podnieśli szefa sprawy, Brunona, w górę, a nawet mieli ochotę w podobny sposób uczcić Lili, ale Załęski, spostrzegłszy, że towarzystwo robi się za wesołe, przez wzgląd na Lili dał hasło do wyścia.
Gdy goście opuścili zebranie, Brunon widocznie zmęczony siadł na fotelu i przymknął oczy.
— Zmordowałeś się — przysiadła na poręczy Lili, biorąc w ręce jego gorące skronie.