Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny i praktyczny. Niech pani mówi — nalegał Załęski.
— Założyłabym ogród — wymówiła zakłopotana Lili.
— Ogród? — stuknął się w głowę Brunon — że też mi to na myśl nie przyszło!
— Znakomicie — podniósł się Gessner — okna na ogród: lokator pewny. Nie pozostaje nam nic innego, jak projekt ten przyjąć i podziękować.
Skłonił się przed Lili i pocałował ją w rękę.
Kolejno dziękowali wszyscy.
Ostatni Brunon, uszczęśliwiony, nie wytrzymał, objął ją i, całując w głowę, rzekł wzruszony:
— Ocaliłaś mój projekt.
— Właściwie na dziś skończyliśmy — odezwał się Mierosz.
— Proszę panów — zapraszał na zakąski Brunon.
Towarzystwo się rozbiło na grupki i skupiło się dopiero przy szampanie.