Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
56
GUSTAW DANIŁOWSKI

płoty, z poza których wyzierały krzaki czeremchy i bzu. Bzy kwitły jeszcze, wprost uginając się pod ciężarem białych i ciemnoniebieskich gron kwiatów. W jednem miejscu okwieciona gałąź tak silnie przegięła się za ogrodzenie, że Jerzy, nie mogąc oprzeć się pokusie, uszczknął jedną kitę. Zadrżał cały krzak i oblał go wilgotnym pyłem silnego zapachu.
— Cudowny prysznic, ale ładnie zaczynam — od rabunku... — uśmiechnął się Jerzy, oglądając się mimowoli, przyczem dostrzegł na przyźbie zgarbioną postać starego chłopa.
Chłop, siedząc, ćmił fajkę i zdawał się nie spostrzegać Jerzego, któremu ta bronzowa twarz, pra-