Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
374
GUSTAW DANIŁOWSKI

przeciskała się chwilami otucha i na niczem nieoparta nadzieja. Ryszwilanom nie mogło pomieścić się w głowie, by ta sama siła, która dostawiała im zboże z pól odległych, kryształ z gór, korale i perły z mórz, miała się naraz przeciw nim zwrócić i jednym zamachem zniweczyć w proch całe ich pokolenie. A kiedy odebrane wieści, widok kończącego się tuż na skraju urwiska toru, ryk fal, plujących falą na białe marmury — rozproszyły już wszelką wątpliwość, oni jeszcze chwytali się najdziwaczniejszych środków, by widmo klęski odegnać.
Sprowadzono więc na peron wszystkich dygnitarzy miasta, — straż ogniową; rozstawiono wzdłuż toru żołnierzy.