Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
364
GUSTAW DANIŁOWSKI

Na piersiach wielu leżała snadź męcząca zmora, bo się rzucały niespokojnie, chwytając zbielałemi wargami powietrze.
Inne znów miały, widać, sny cudowne i rozkoszne widzenia, bo wyciągały marzącym ruchem swe szczupłe ręce, a na spragnionych ustach zjawiał się uśmiech, w którym było więcej melancholii, niżeli radości. Wszystkich łączyły jakieś smutne przeczucia i nieświadomy niepokój, który, zdawało się, krążył w pomroce nad tą drzemiącą gromadą.
Młodsze z tego powodu usnąć nie mogły, lecz zbijając się w pary lub małe grupki, gwarzyły cicho. Jakiś chłopczyk, siedzący na ziemi, z głową opartą na ko-