Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
316
GUSTAW DANIŁOWSKI

wzdłuż mostu, widząc jednak pustkę w długiej perspektywie, opiera się znowu o poręcz i patrzy w dół na rzekę. — Zamarzła; pokryta śniegiem wygląda jak biała puszysta wstęga, wprawiona w ciężkie ramy kamiennego brzegu. Po obu krawędziach ram powbijane latarnie, jak złotogłowe gwoździe, ciągną się długim szeregiem, coraz gęstsze i mniejsze. Gdzieniegdzie z pod śniegu wyzierają połyskujące tafle lodu, a daleko widać coś jakby ciemny pień, z cętką ognistą — to ściśnięta krą berlinka — ze światełkami w okienku. Rzeka jest w tej chwili trochę podobna do zapatrzonej na nią kobiety: stoi, jak ona, napozór spokojna; w głębi jednak, pod lodu powłoką,