Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
268
GUSTAW DANIŁOWSKI

chał chustką; w końcu mignęła latarnia, jeszcze raz buchnął kłąb dymu, gdzieś w oddali zamigotały różnokolorowe światełka podniesionego sygnału — i znikło wszystko, a ona ciągle jeszcze patrzała przed siebie jakimś wylękłym, osłupiałym wzrokiem, i, choć jej oczy były niezwykle szeroko rozwarte, nie rozróżniała ani szyn, ani słupów telegraficznych, widziała tylko jakąś ciemną mgłę, w której migały jaśniejsze płatki białe, jak chustka Michasia. Dopiero kilkakrotne gwizdanie manewrującej lokomotywy wyrwało ją z odrętwienia; drgnęła jakby ze snu zbudzona i sennym wzrokiem obejrzała się wokoło: za nią był pusty peron, przed nią pusta płaszczyzna zżę-