Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
252
GUSTAW DANIŁOWSKI

oczekiwanej kary nie mógł w jej słowach odszukać; natomiast brzmiała w nich miłość olbrzymia, ciepło serdeczne, nieomal wdzięczność za wyrządzoną krzywdę. Uderzyło go to z początku, później zaczęło drażnić, bo go upokarzało coraz silniejsze poczucie winy; potem go wstyd ogarnął i dziwna jakaś nieśmiałość, która się wkrótce zmieniła w tak wielkie rozrzewnienie, że Michaś, będąc, nie tyle z natury, ile z zasady, wrogiem czułostkowości, bał się, poprostu, poruszyć, odezwać, bo czuł, że lada chwila może się rozszlochać, jak dzieciak. Siedział więc jak zastygły, skupiony, marszcząc srogo brwi, co stanowiło rażący kontrast ze smutnym, łagodnym wyrazem