Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
16
GUSTAW DANIŁOWSKI

go jeszcze niema. Brakowało mi go dziś do tego stopnia, że gdy rozległ się wreszcie charakterystyczny trzask, ucieszyłem się niemal i wstałem, by się przekonać, czy się nie mylę.
W dole pod oknem czerniał znajomy kształt, koło szopy rozróżniłem również kilka wydłużonych cieni, znieruchomiałych w śnie.
Musiało być dość późno. W zenity wzbijała się zachwycająca południowa noc, noc, w której niema rozlewnego czaru ukojenia, ale znać mocne tętno jakiejś porywającej potęgi istnienia. Na granatowem, wysoko podniesionem sklepieniu nieba, drgając, gorzały, jak żar rozsypany, zawrotne roje gwiazd. Odczuwało