Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
7
DWA GŁOSY

i rzewny wieczór letni, kiedy powiew łagodny kołysze do snu rozmodlone niwy, kiedy błędne tumany słaniają się, jak sny białe, po rozgranych gwarem żab moczarach, srebrzy się trawa łzami rosy, a w zorzy czerwonej pławią się płomienne obłoki, jak złocienie i róże, kwiecące się na niebie, i liliową mgłą zmierzchu rozmarza się rozłożysta ziemia...
Obraz był tak silny, że wydało mi się nagle, iż dzwonią w kościołku. To szczyt minaretu zabrzmiał wieczornym izanem. Słyszałem nieraz ten śpiew muezina, ale nigdy nie tknął mnie tak głęboko, jak w tej chwili. Nie było to wołanie, ale istotnie jakby dzwonienie ludzkiej piersi. W martwej ciszy przeciągłe, mo-