Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
158
GUSTAW DANIŁOWSKI

niezupełnie, bo ilekroć przeminął wściekły szturm wichru, mimowoli nadsłuchiwałem w stronę okna.
Pluskał deszcz, szamotały się krzaki i drzewa z szmerem gwałtownym, zmożony wiatr zwoływał rozproszone swe siły, z głuchym tartasem toczył się daleki grom, ale nikt już nie kołatał i nie łkał w pobliżu. Widocznie baba straciła cierpliwość, lub może wreszcie zrozumiała obłąkanym mózgiem, że na nic jej tułać się około siedzib ludzkich i garnąć się z łkaniem nieszczęścia ze swej ciemności do cudzego światła.
Uspokojony zasnąłem.
Zbudziłem się wesół i wypoczęty. Dzień był piękny i stała