Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczureczki zielonej. Krajobraz był coraz świeższy, zieleńszy na tle bardzo słonecznem. Piramidalny szczyt góry Gonare, błękitnawe i srebrzyste łańcuchy gór Gennargentu, rysowały się na metalowem tle nieba, coraz bliższe, wyraźniejsze, coraz to bardziej majestatyczne. Teraz to, teraz, pełną piersią Anania pił powietrze górskie, rodzime; czuł w sobie coś do atawistycznych popędów podobnego.
— Chciałbym wyskoczyć z wozu — myślał — biedź po wzgórzu pomiędzy krzaki i skały, jak puszczony na swobodę źrebiec; chciałbym wołać, krzyczeć i wykrzyczawszy całą mą duszę, stawać jak wryty, zapatrzony w dal, jak ten sam owczarz, stawać w cieniu orzechowego drzewa, na skały ułamku. Tak jest — myślał, a dyliżans zwalniał kroku, wzbijając się pod górę — tkwi we mnie owczarz, pół dziki góral pod powłoką wielkomiejskiej cywilizacyi. Czuję to... mógłbym zostać poetą może, może bandytą nieustraszonym! Oh! spoglądać ze szczytów, z najwyższych, na chmury mknące po niebie, jak wełnistych owiec stado! Wyobrażałbym może, że są mi podległe, wraz z niezmierzonych niebios przestworzem... mijają, nikną, znów nadbiegają...
— Ah! — zaśmiał się sam z siebie i ze swych rojeń — czyż nie jestem istotnie mglistych chimer pasterzem, wodzem chmur niepochwytnych. Pomiędzy mgłą, chmurą i myślami mcmi istniejąż zasadnicze różnice? Sam nie jestże dymem marnym? Zmuszony żyć w tej wiejskiej głuszy, kto wie, czy nie rozwiałbym się, nie rozpłynął w powietrzu, nie został cząstką panującego tu smętku... A! czemże — bo życie?...
Na pytania te, jak zwykle, odpowiedzi mu brakło. Dyliżans wzbijał się pomału pod górę, woźnica drzemał, zasypiał koń dyszlowy. Słońce u zenitu roniło oślepiające promienie; cienie cofały się pod same krzaki; cisza i senność ogarnęły przyrodę całą i Ananii zdawało się istotnie, że się roz-