Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak ją Anania widział był w swych myślach. Przy odbłyskach rozpalonego na kominie ognia, klejnoty jej starodawne, pasek srebrny, hafty, wstążki rzucały migotliwe błyski.
Anania zbliżył się do niej i spytał niespokojnie.
— Cóż?
— Cierpliwości synku, niech się odsapię, opowiem wszystko.
— Nie, zaraz powiedzcie mi, chcą mnie...
— A chcą, czemuby chcieć nie mieli — wymówiła z dumą staruszka roztwierąjąc ramiona.
Anania opadł na ławę, pochwycił się za głowę. Ciotka Tatana patrząc nań z tkliwością i kiwając głową, rozpinała pasek srebrny.
— Chcą mnie, przyjmują, chcą na prawdę? — powtarzał jak odurzony.
Przed kominem kotek rudy czatował znów na swą zdobycz i misiał być już jej pewnym gdyż poruszał ogonkiem. Po chwili Anania posłyszał skok szybki, pisk cichy... lecz szczęście jego w chwili tej było tak wielkie i zupełne, że mu się już w sercu nie mieściła troska o to, by jakiebądź cierpienie istnieć mogło pod słońcem.


∗             ∗

Szczegółowe sprawozdanie ciotki Tatany z wizyty u syndyka, było, bądź co bądź, kubłem zimnej wody na rozpalone szczęściem czoło i piersi studenta.
Rodzice Małgosi nie stawiali przeszkód, lecz nie dali jeszcze zezwolenia zupełnego i ostatecznego. „Gospodarz” uśmiechał się, kiwał głową, powtarzał z zadowoleniem.
„Oboje są mojem dziełem!” i także „młodym