Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tykać waszą ekscelencję. Panicz błyszczy jak złotko, jak słonko poranne...
— Przestałem już być „kwiatkiem, goździkiem, cukierkiem“ — śmiał się, dolewając sobie kawy ze starożytnego wyzłoconego imbryka i przypominając Rzym, ulicę del Seminario, ciotkę Barbarę.
— Bóg z tobą chłopcze! jagniątko ty moje! Niech mi panicz wybaczy, ale nie mogę zapomnieć, żem go widziała dzieckiem, ot! takiem. Ah! czy panicz pamięta pierwszy powrót z Cagliari? Małgosia była u okienka, wyczekiwała, jak ten miesiączek na niebie wyczekuje tęskno aż słonko wejdzie.
Anania powstał, postawił imbryk na stole, wyprostował się, zaczerpnął powietrza. Czuł się szczęśliwym, bardzo szczęśliwym! Niebo było tak błękitne, poranek tak świeży, tak wonne wiejskie powietrze i tyle było prawdziwej wielkości w tej wiejskiej prostocie ludzi i rzeczy nie tkniętych cywilizacji burzliwem tchnieniem. Nawet zia Nanna, przestała zdawać mu się ohydną i wstrętną. Pod tą, powłoką zczerniałą, chudą, cuchnącą alkoholem — kryła się dusza tkliwa, poetyczna może.
— Powiem ci wiersze — zawołał student, wymachując ramionami i zaczął deklamować.
Ella era assisa sopra la verdura..!“ i tak dalej.[1]
Nanna słuchała uważnie, nie rozumiejąc prawdopodobnie ani słowa, a gdy skończył otworzyła usta, by coś powiedzieć.
— Słyszałam to już raz — rzeka.
— Od kogo.
— ...Od Efesa Can chyba...

— A! zmyślasz stara! Uciekaj, nim cię kijem

  1. Potiziano. Poeta Toskański nr: 1454— 1494.