Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Umilkli na chwilę, w myślach swych pogrążeni.
— Powiedz — rzekł po chwili student nieśmiało — mówiono mi, że rodzina twoja wie coś o naszej miłości. Prawda-li to?
— Prawda — odrzekła po krótkiem wahaniu.
— Co mówisz Małgosiu! ojciec twój zezwoliłby?
Zawahała się, podniosła głowę chłodno.
— Nie wiem.
Powiedziała to jakoś tak dziwnie, dwuznacznie, smutno, że to Anania ubodło. Co się stało, co zaszło? Usta dziewczyny zwarły się nad chowaną w sercu tajemnicą. Sama ta myśl dotknęła Anania boleśnie. Myśl zwrócił od razu do tamtej. Czyż zawsze jak widmo złowrogie stawać będzie pomiędzy nim a jego losem?
— Słuchaj — mówił, rozważnie pieszcząc jej ręcę.
— Słuchaj i odpowiedz mi szczerze, prawdę, calusieńką prawdę. Co zaszło? Mogę, czy nie mogę cię zdobyć? Mamże mieć nadzieję? Wiesz dobrze kim jestem: ubogim synem sługi twego ojca, z jego łaski i jego kosztem wychowany.
— Co mówisz — zawołała z gniewem raczej, niż ze smutkiem — ojciec twój nie jest zwykłym sługą, a gdyby nim i był, człek to godny szacunku.
— Godny szacunku — powtórzył sobie w duszy Anania słowami temi śmiertelnie zraniony. Ten szacunku godzien, ale tamta...
Przyszło mu jednak na myśl, że może Małgosia nic nie wie o tamtej... którą rodzina Carboni uważać może za zmarłą. Trzeba się było raz przecie dowiedzieć, porozumieć.
— Małgosiu — rzekł siląc się na spokój — trzeba, byś mi całą swą otworzyła duszę, służyła radą, udzielała wskazówek. Co mam począć, jak postąpić? Godność moja i sumienie nakazują mi stawić się przed twym ojcem i wyznać mu wszystko.