Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.

Zbliżał się dzień odjazdu na wakacye.
Zia Varrara — mówił student do podającej mu kawę kucharki — najszczęśliwszy jestem z ludzi. Zdaje mi się, że mi skrzydła rosną... maluczko a ulecę, nie będę tu już! Ot tak! wskoczę na okno... ot! ulecę, wprost do Sardynii.
Podbiegł do okna z rozpędem, jakgdyby miał wyskoczyć. Staruszka przestraszyła się.
— Ah! ostrożnie serdeńku, wypadniesz, wylecisz, z tem żartować nie można! Wypadniesz.
Ebbene! Dajcie mi prędzej kawy i to dobrej, gdyż inaczej... kawa smaczna. Jak się wam też udaje gotować tak smaczną kawę? Równie dobrą gotuje matka moja w Nuoro.
Staruszka nalewała mu z uśmiechem kawę.
— Niech inni czekają. Ten wstał najwcześniej, temu się należy.
— Smaczna! doskonała! — smakował przesadnie student, wznosząc ekstatycznie oczy. — Będę miał nostalgię za tą kawą.
— Co to jest nostalgia.
— Coś w sercu, coś takiego, jak gdy się pomyśli o raju. Wyborna kawa. Cóż ciotko, wybieracie się ze mną do domu? Jazda!