Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle przesunęło mu się przez myśl:
— A gdybym się zwierzył Dadze; ot teraz, zaraz powiedział mu: Battista! wychodzę do policyi, zebrać dan..,. Co by mi Doga doradził? Tak potrzebuje się komuś zwierzyć, z mego zadania, zasięgnąć rady... podzielić się gniotącym mię ciężarem. To już nad moje siły! Od tylu, tylu lat dźwigam to na sercu... chciałbym się otrząsnąć, jak z wstrętnego, ciężkiego łachmana... odetchnąć, oswobodzić się, wyrwać żmiję z łona. Powie mi może żem szalony, głupi, poradzi, bym dał pokój przywidzeniom chorobliwym... Może mię przekona...
— Smutny, ohydny dzień, — ciągnął, wodząc okiem po żółtym, deszczem spłukanym murze za oknem. — Tak, jak gdybym czytał romans Dostojewskiego, i widział na tle okna i u ścian izby tłum szary, zgłodniały... Niebo opada niżej, coraz niżej... Muszę iść zaraz, nie odkładając.
— Battista Daga — — zawołał powstając — nie wychodzisz?
— Nie — odrzekł śpioch leniwie.
— Pożycz mi parasol.
Pewny był, że mu Daga powie, gdzie parasol stoi, lecz ten odmruknął.
— Mógłbyś mi zrobić tę przyjemność i kupić choć jeden.
Anania, zwrócony do przedzielającej pokój zasłony odezwał się cicho, pomału:
— Muszę iść do policy i...
Urwał, czekał, by głos przyjazny rzucił mu ułatwiające spowiedź pytanie. Serce biło mu gwałtownie.
Daga poziewał. Po chwili z po za firanki ozwał się głos drwiący:
— Czy masz zamiar przyaresztować deszcz, co leje jak z cebra?
Anania roześmiał się, w sercu stłumił swą tajemnicę, na duszę mu padła większym jeszcze cię-