Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał ramionami, głos podnosił, jakgdyby czuł potrzebę fizyczną wyrzucenia z siebie tego, co mu lat tyle ciężyło na duszy, na sercu. Nagle przycichł. Wzruszyły go łzy Oli. Gniew opadał, opanowywał go chłód obojętny. Pocóż się miotał, groził, znieważał tę kobietę, kupę łachmanów, nędznego, brudnego ślimaka, żebraczkę bez myśli, wstydu, serca! Mogłaż chociażby zrozumieć, co mówił, lub zdać sobie sprawę z tego, co uczyniła? I cóż, cóż istotnie mogło być wspólnego pomiędzy nim a tą nędzarką? Mogłaż naprawdę być jego matką? Że go w łonie swem nosiła, na świat wydala, owoc chwilowej rozkoszy i zapomnienia się, a potem opuściła, rzuciła na pastwę wypadku, któremu nędzne istnienie swe zawdzięczał. Tego mało, o wiele za mało. Nie! kobieta ta matką mu nie była nigdy! Nie własno wolna, ze stępionem sumieniem, samej swej ludzkiej godności nieświadoma, nie mogła rościć doń praw żadnych, żadnych... Matką mu była zia Tatana, zia Grathia, a zwłaszcza już Marya Obinu... Wołałby mieć za matkę zia Varvare — ha! Nannę pijaczkę — każdą, jakąbądź, byle nie tę, nie tę łachmaniarkę skuloną u komina, na ziemi:
— Lepiejbym się z nią nie wiązał, jak mi to Rozumnie doradzała ciotka Grathia — myślał. — Niech odejdzie, robi sobie, co się jej żywnie spodoba. Co mi tam! co mi tam!
Ola płakała rzewnie.
— Skończcie już raz — przerwał oschle, gdyż opadł w nim gniew wszelaki, a że Ola szlochała tem głośniej, zwrócił się do wdowy, by ją uspokoiła.
— Czy nie widzisz, że się ciebie boi? — szepnęła staruszka, przechodząc koło niego, a kładąc dłoń na ramieniu płaczącej kobiety:
— Ciszej! ciszej! uspokój się, przestań — mówiła łagodnie — odwagi córko, cierpliwości! Nie płacz, nie zje cię przecie, synem jest twych wnętrzności,